Tomasz Makowski
Biblioteka Narodowa
Kierunek zmian w bibliotekach. Krótki wykład
Biblioteka Narodowa w Polsce należy do najstarszych bibliotek narodowych czy raczej wielkich bibliotek publicznych, które miały prawo do obowiązkowych egzemplarzy każdej publikacji. Polska Biblioteka Narodowa nie powstała z zamkniętego zbioru królewskiego, jak w wielu krajach. Biblioteka Rzeczypospolitej Załuskich została pomyślana od początku jako otwarta dla czytelników. Stało się to w 1747 roku w Warszawie – 270 lat temu, choć sama idea i program powstały wcześniej, w roku 1732. Ten ogromny księgozbiór założony został przez dwóch biskupów, dwóch braci. Głównym fundatorem był biskup krakowski Andrzej Stanisław Załuski, człowiek bogaty, znakomicie wykształcony, z dobrym charakterem pisma, a współzałożycielem jego znacz- nie biedniejszy, bazgrzący strasznie, młodszy brat Józef Andrzej. Z połączenia dwóch wielkich księgozbiorów, ale i dużego funduszu, jakim dysponował biskup krakowski, a także ze zbiorów innych członków rodziny Załuskich – biskupów i prałatów (a zatem osób wykształconych i zamożnych) – powstał zbiór liczący 400 tysięcy woluminów. W XVIII wieku 400 tysięcy woluminów dostępnych publicznie! Z tego 11 tysięcy rękopisów średniowiecznych i nowożytnych. W Europie był to jeden z największych księgozbiorów, żeby nie powiedzieć największy, udostępniony każdemu chętnemu bezpłatnie, według ustalonego regulaminu.
Przykład tej biblioteki jest też dla nas dobrym odniesieniem w czasach współczesnych. Przewagą historyków bibliotek nad innymi zainteresowanymi bibliotekami jest to, że wiedzą, iż biblioteki są ważne wtedy, kiedy są potrzebne i kiedy są w awangardzie nowoczesności. Jeżeli mówimy dzisiaj o Bibliotece Rzeczypospolitej, musimy podkreślić, że była to jedna z najnowocześniejszych wówczas bibliotek na świecie – nie dlatego że konserwowała rozwiązania biblioteczne z XVII, XVI, XV czy XII wieku – ale dlatego, że była w awangardzie nowoczesnych rozwiązań z tego czasu. Warto jeszcze zaznaczyć, że nazwa Biblioteka Załuskich przyjęta w literaturze jest nieco myląca, powinniśmy bowiem mówić o faktycznej nazwie Biblioteka Rzeczypospolitej – taką wówczas nosiła – lub o pierwszej bibliotece narodowej. Kiedy rozmawiamy o Bibliotece Jagiellońskiej, bo bez niej polskiego bibliotekarstwa rozważać nie sposób, to mówimy o bibliotece, która w XIV i XV wieku była najnowocześniejszą na terenach Polski i jedną z najbardziej nowoczesnych na świecie. Nie dlatego że konserwowała czasy wcześniejsze, biblioteki: katedralne, kolegiów niższego duchowieństwa czy istniejących wówczas szkół, ale dlatego że w dużym stopniu zerwała z tą tradycją i stworzyła księgozbiór, z którego dzisiaj jesteśmy dumni.
Kiedy myślimy o przyszłości, to te wzory historyczne powinny nam przyświecać, nimi powinniśmy się kierować, unowocześniając biblioteki, nie zaś dublować rozwiązania z XIX wieku czy wieków wcześniejszych. Jest to pułapka nowoczesności, w którą wpadamy, myśląc o bibliotekach. Pułapka, w której będąc, myślimy, że kontynuacja jest oczywista. A bibliotekarstwo wielokrotnie przechodziło przecież rewolucyjne zmiany, które dopiero dzisiaj wydają się nam oczywistym, spokojnym procesem. Ci z nas, którzy zajmują się historią bibliotek, znają archiwa, wiedzą, że zmiany w działaniu bibliotek nigdy nie były oczywiste i nie przebiegały przy ogólnym zadowoleniu. Wspomnijmy chociażby kwestie technologii. Najdłuższym okresem w historii bibliotek jest okres kultury rękopisu. Druk, dla nas tak oczywisty, został wprowadzony całkiem niedawno, bo w połowie XV wieku. Biblioteki istnieją znacznie dłużej. Druga zmiana technologiczna, której też nie jesteśmy do końca świadomi, nastąpiła między latami trzydziestymi a pięćdziesiątymi XIX wieku – wówczas radykalnie zmieniono technologię produkcji papieru, na którym drukowano. Dzisiejszy papier jest czymś zupełnie innym niż papier z XVIII czy XV wieku.
Skupmy się jednak na druku, bo jest on dobrym przykładem. Wiemy, że wiele ośrodków odrzuciło druk w pierwszym okresie, uważając, że nie będzie wówczas kontroli nad rękopisem, a zatem tekst nie będzie wiarygodny. W tym momencie od razu odkopujemy w pamięci przykład Wikipedii, która w początkach swojego istnienia była odczytywana jako niewiarygodna, a przynajmniej dużo mniej wiarygodna niż encyklopedie drukowane. Dzisiaj już nikt tak nie sądzi, dzięki badaniom portalu, ale i zmianie pokolenia – do bibliotekarstwa weszło bowiem to pokolenie, dla którego Wikipedia jest oczywista jak prąd. Wracając do druku – wówczas też rodziły się pytania o wiarygodność tekstu. Czy fakt, że wydrukuje się 1000 egzemplarzy właściwie poza kontrolą, zwłaszcza w państwie tak wolnym, jak Polska, gdzie cenzura w zasadzie nie obowiązywała, nie pomniejszy jego rangi? Czy wbrew pozorom nie ograniczy? Dzisiaj wiemy, że nic takiego nie nastąpiło. Takie same pytania zadajemy sobie, myśląc o technologii cyfrowej, a to, co zamieszczone w Internecie, wydaje się nam podejrzane, gorsze od tego wydrukowanego. Przypomnijmy sobie druki ulotne, pamflety, złośliwe teksty, na przykład wielokrotnie wydawane informacje, że umarł król, umarł prymas – jeśli sięgniemy chociażby do propagandy czasów różnych rokoszów. Wówczas zrozumiemy, że obawy dotyczące niewiarygodności źródła, jakim był druk, nie były bezzasadne.
Żartujemy czasem, że w bibliotekach dających nam pojęcie o dawnych książkach znajdują się przede wszystkim te tytuły, których nie czytano, egzemplarze, które nie zostały zaczytane i z tego powodu usunięte. Trudno nam znaleźć bestsellery z XVI i XVII wieku. Były wówczas potrzebne, zaczytywane, a potem zmieniane na następne edycje. Do dzisiaj szukamy kompletnego wydania pierwszego przewodnika po Warszawie z XVII wieku. Znaleźliśmy do tej pory jedynie dwa zdefektowane egzemplarze, a to dlatego właśnie, że książka ta była bardzo popularna. Innym przykładem takich tekstów są statuty synodalne czy różnego rodzaju teksty prawne – znajdowano je jedynie w destruktach, a w bibliotekach przetrwały te, do których właściwie nikt nie sięgał, których nikt nie czytał. Wiemy bowiem od naszych kolegów konserwatorów, że książka po ponad trzydziestu przeczytaniach powinna zostać poddana konserwacji – książka współczesna (sic!). Zastanówmy się zatem, jak to zaczytanie wygląda w perspektywie kilkuset lat.
Dzisiaj jednym z ważniejszych zagrożeń, przed którymi stoją księgozbiory historyczne, jest kwaśny papier, produkowany w XIX–XX wieku. Zatem przetrwają zaledwie dwie biblioteki: Biblioteka Jagiellońska i Biblioteka Narodowa. Dlaczego? Sprawa dotyczy kwestii technicznych – tylko te dwie biblioteki mają instalacje odkwaszania papieru. Już we wszystkich bibliotekach gazety, na których drukowano kilkadziesiąt lat temu, rozpadają się, są żółte, kruszą się, bowiem były drukowane na papierze najgorszej jakości. Biorąc do ręki gazetę z lat dwudziestych, trzydziestych czy nawet pięćdziesiątych, można zauważyć, ile z tej gazety zostało na biurku. A to się nie uzupełni samo. Jest to jeden z wielkich problemów polskich bibliotek, a zarazem kwestia wyboru: czy chcą być historyczne, a zatem muszą zainwestować w konserwację, czy chcą być bardzo nowoczesne i inwestować w technologie cyfrowe? Pułapka nowoczesności, o której wspomniałem, wiąże się z przeświadczeniem, że dziś jest dobrze i trzeba zakonserwować to, co jest. Ale jeżeli sięgniemy do statystyk, dowiemy się, że jedynie 20 procent polskiego społeczeństwa korzysta z bibliotek. Czy to powinniśmy konserwować? Czy powinniśmy się może raczej zastanowić nad tym, gdzie jest 80 procent społeczeństwa? Jest to pytanie, które coraz częściej zadajemy sobie w gronie bibliotekarzy. Jak zmieniać biblioteki, żeby były one mniej dla bibliotekarzy, a bardziej dla czytelników? Bez tak postawionego pytania żadna biblioteka ani dziś, ani sto czy tysiąc lat temu nie mogła się rozwijać z sukcesami.
Biblioteki dzisiaj wspominane to te, które zrozumiały, czego oczekuje użytkownik – nie ten wyimaginowany i uśredniony, ale prawdziwy, właściwy dla środowiska danej biblioteki. I to jest ta nauka z historii, która dzisiaj powinna do nas szczególnie trafić: biblioteka jest dla konkretnych użytkowników. Dyskusja o specjalizacji bibliotek jest prawdopodobnie najważniejszą, jaką powinniśmy obecnie prowadzić. Narzędzia informatyczne pozwalają nam dziś korzystać z całości zbiorów, a zatem biblioteki nie muszą wypełniać tych samych funkcji co wcześniej. To trudna kwestia, o której ciężko mówić w gronie bibliotekarzy, ale trzeba to powiedzieć otwarcie: mamy ogromną bibliotekę dostępną dla wszystkich i użytkownicy z niej stale korzystają, bez naszego pośrednictwa – jest nią Internet. Użytkownicy docierają do niej za pomocą wyszukiwarki. Obecnie nikt z naszych użytkowników nie ma wewnętrznej, naturalnej potrzeby zajrzenia najpierw do naszego katalogu, a potem do wyszukiwarki. Statystyki mówią, że biblioteka jest pierwszym miejscem poszukiwania informacji dla mniej niż 1 procenta użytkowników. Zatem to, co jest naszą siłą, to zasoby i my sami. W kulturze fake newsów, w kulturze rzeczywiście masy informacji, wiarygodność może być naszą przewagą. I to dziś realizujemy, jednak przed nami cały czas realizacja drugiego warunku – pełnej informacji. Pełnej informacji o wszystkich zasobach cyfrowych, o zasobach samych bibliotek. Jeśli tego nie wprowadzimy w czyn, użytkownik nie będzie korzystał z naszych źródeł, bo po prostu znajdzie gorszą informację, ale w miarę pełną i wystarczającą, poza naszymi źródłami. Jest zatem bardzo ważne, abyśmy w bibliotekach zastanawiali się stale, jak mają się one zmieniać. Mamy takie piękne łacińskie zdanie, wypowiadane w kontekście dziejów Kościoła: Ecclesia semper reformanda – „Kościół stale się reformujący”. Warto odnieść je także do współczesnej biblioteki, bo żeby trwać, żeby nic się nie zmieniło w roli bibliotek, trzeba naprawdę bardzo wiele zmienić.