Stanisław Burkot
Krakowska Książka Miesiąca – Marzec 2019
Lekcja gorzkiej i trudnej poezji
W Poznaniu działa Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury, które zabiega o pozyskiwanie sponsorów i partnerów. Są wśród nich: Mały Format.com, Fundacja KulturAkcja, Artpapier, kulturapoznań.pl, Czas Kultury, Kontent; Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Kolejny, 173. tom serii Biblioteka Poezji Współczesnej ukazał się również dzięki wsparciu gminy Biecz. Autorka, Urszula Honek, urodziła się w Racławicach, wsi należącej do tej gminy. Debiutowała tomikiem Sporysz, wydanym także w Poznaniu. Rozpoznano niezwykłość jej języka i stylu, bo to one decydują o jakości tekstów, o typie wyobraźni i skali wrażliwości społecznej. Jest laureatką Grand Prix konkursu poetyckiego im. R.M. Rilkego, stypendystką Fundacji Grazella oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu wydało już całą serię tomików poezji współczesnej. Jest więc rzetelnym i wiarygodnym mecenasem, dodajmy: jakich obecnie niewielu.
Oba tomiki, Sporysz (2015) i Pod wezwaniem (2018), wymagają opisu. Miejsce urodzenia, związek z określoną klasą społeczną, z jej kulturą nic dziś nie mówią. Ważny od końca XIX wieku, od Orkana i Kasprowicza, tak zwany nurt chłopski w literaturze, w dwudziestoleciu międzywojennym miał Janusową postać: z jednej strony wyrażał interesy klasy społecznej i rozwijającego się na tej bazie ruchu politycznego, z drugiej wchłaniał awangardowe tendencje w ówczesnej sztuce. Formistą i futurystą był Stanisław Młodożeniec, urodzony w Dobrocicach na Kielecczyźnie, zapędzony w czasie wojny do Moskwy, gdzie przeżył wybuch rewolucji; Awangardę Krakowską współtworzył urodzony w Gwoźnicy Górnej Julian Przyboś; w prozie nowy typ powieści autobiograficznej proponowała Młodość Jasia Kunefała Stanisława Piętaka, urodzonego w Wielowsi koło Sandomierza. Po II wojnie światowej Tadeusz Nowak budował swoje magiczne światy, opierając się na wzorcach dawnej kultury ludowej. Ale ten krąg inspiracji powoli wygasał. Zamykał go groteskowymi powieściami Chłopacka wysokość i Pantokrator Józef Łoziński – autor wiele mówiącej frazy: „Kiedy pasałem krowy z Gombrowiczem pod pachą…”. Wiesław Myśliwski od początku miał już kłopoty, by identyfikować się z częścią idei nurtu chłopskiego w literaturze.
Urszula Honek, urodzona w Racławicach koło Biecza, nie mieści się w tej tradycji. I ona także, jak Józef Łoziński, żyła już z „Gombrowiczem pod pachą”. W jej wierszach pierwotność istnieje jako zatarty atawistyczny ślad dawnych cech naszego gatunku – zło, dzikość w kontaktach z innymi, bezwzględność w walce o byt. Jest to sięganie i rozpoznawanie sfery instynktów, zachowań nawykowych, niejako automatycznych. Tkwią one w ludziach niezależnie od tego, skąd pochodzą. Nie ma arkadyjskiego „ogrodu Luizy”, horacjańskiej sarenki, „gonów gazel chyżych”, które wcześniej Andrzej Bursa rozpoznawał w poezji jako urojenia, jako „twory neurastenii”. Urszula Honek jest bliska takiej wizji świata, ale u podstaw jej światopoglądu leży coś, co można nazwać rygoryzmem etycznym: żadnych złudzeń, ścisłość w nazywaniu rzeczy po imieniu, konkretność w języku, operowanie mową żywą, bez nadmiaru metafor, bez upiększeń. To najgłębsze zanegowanie tradycji romantycznej, wszelkich „lotów nad światem”, wzlotów „nad poziomy”, łatwej, a często banalnej retoryki.
Wspomniane już tomiki wierszy Urszuli Honek – Sporysz i Pod wezwaniem – są do siebie podobne w dykcji, w języku. Nadają znaczenia słowom konkretnym, uruchomiają jednak ich głębsze – metaforyczne i symboliczne – sensy, aluzyjnie odsyłają do wydarzeń współczesnych. A te nie wiążą się z pochodzeniem, lecz z kondycją człowieka „w czasie marnym”, załamanych norm etycznych i zaniku elementarnych wartości. Może jesteśmy zatruci? Sporysz to choroba kłosów zboża, głównie żyta i pszenżyta, z których robimy chleb, wywołana przez buławinkę czerwoną. Ów grzyb niszczy w kłosie ziarno zboża, „zjada” je i w jego miejsce zostawia swój przetrwalnik. Zmielony ze zbożem dostaje się do chleba; zgromadzony w większej ilości i zmielony jest trujący, wywołuje halucynacje. Świat poetycki w tomiku Sporysz jest więc zarażony, wizyjny, ciemny, mglisty, ludzie w nim bywają okrutni wobec otoczenia, doświadczani chorobami i samotnością. Są dla siebie jak sporysz: halucynacyjni i groźni. Dokonuje się to wszystko u Urszuli Honek nie tylko w naturze, ale także w mowie, w języku. Przywołajmy fragment: „Matka przelicza kości zaszlachtowanych zwierząt”. Zdanie brzmi dziwnie, ale niesie znaczenie konkretne i metaforyczne równocześnie: skupowano po wsiach wygotowane i oczyszczone kości, mielono je i sprzedawano jako cenny nawóz wzmacniający oziminy. Aby nie zatruwać chleba buławinką czerwoną przed siewem, „bejcowano” zboże środkami grzybobójczymi. Tomik Sporysz ustalił – po części – stylistykę i tematykę tej poezji: to najdalsze zaprzeczenie mitu „wsi spokojnej, wsi wesołej”, podziwu dla pięknego krajobrazu, dla natury, dla moralnego ładu w świecie. Bo w świecie tym czai się stale zło, jakieś szaleństwo – pochodna zjadanego zarażonego chleba?
Drugi tomik wierszy okazuje się nawet spotęgowaną kontynuacją pierwszego, ale dokonują się w nim ważne modyfikacje. Jest inny nawet w znaczeniu czysto zewnętrznym, formalnym. Zacznijmy od autora okładki i koncepcji graficznej – Piotr Zdanowicz dał całości mądrą i znaczącą interpretację. To nie jest tomik plastikowy, „bogato ilustrowany” jak wiele innych, podziwianych, „bo mają ładne ilustracje”. Wiersze to teksty do czytania, ważne poprzez słowa, ich sensy, nie służą do bezmyślnego oglądania („ach, jakie ładne”), lecz do przeżycia i do próby rozumienia. W tomiku Pod wezwaniem zastosowano tylko dwa znaki graficzne: na okładce leżący pies, pomazany czerwonym tuszem, więc unieważniony, w tytule tak samo unieważnione na czarno ozdobne liternictwo. W tekście nie ma żadnych ilustracji. Poezja winna sama się tłumaczyć. Co oznacza ten pies na okładce? Jest przeciwko grafikom, ale i po części odbiorcom: w wersji brutalnej daje się objaśnić związkiem frazeologicznym: „pies wam mordę lizał”. Ważny okazuje się jeszcze jeden szczegół: na stronie wydawcy pojawiła się znacząca errata, naklejona na osobnej karteczce: „Zamieszczona na stronie redakcyjnej informacja «Konsultantki redakcyjne: Beata Gula i Joanna Mueller» jest nieprawidłowa. W pracach nad książką Autorka nie korzystała z konsultacji redakcyjnych”.
Sam tomik Pod wezwaniem ma swoje konteksty historycznoliterackie. Nawiązuje do określonej tradycji, do zbuntowanej poezji z połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wówczas to, w grudniu 1955 roku, na łamach „Życia Literackiego” doszło do „debiutu” (choć nie był to debiut w ścisłym znaczeniu tego słowa) pięciu poetów. Był wśród nich Stanisław Czycz z wierszem i opowiadaniem Szczur. Jest w tym opowiadaniu, pisanym po części wierszem, mowa o zabawie chłopca z porzuconą po wojnie bronią. Granat wrzucony do stawu wyrzucił na brzeg brązowego szczura piżmowego ze zmiażdżonymi tylnymi nogami. Człowiek wymyślić może sto pożytków z gryzonia: wystarczy sprzedać skórkę za pięćdziesiąt złotych, otrzymać tyle samo z redakcji za tekst o szczurze… I jeszcze komentarz autora:
przejmujący liryk
powiedziała po przeczytaniu tego,
pani we futrze z piżmowych szczurów
Wiersz marzec. żal Urszuli Honek poprzedza motto z Nie wierz nikomu, powieści Stanisława Czycza: „a coś rojone nieprzytomnie wydawało się jak możliwe i blisko”. Powieści, która jest najlepszym obrazem wszystkich oszustw i nieprawości PRL-u. Przywołajmy fragment tego wiersza:
szukałam cię w opuszczonych burdelach.
podchodziłam blisko, mogłeś mnie
dotknąć, opluć.
ściemniło się i chciałam wrócić do domu,
mówić do dziecka,
nadawać imiona. nachylić się, posłuchać
jego głosu.
wtedy zobaczyłam pręty wbijane pod
skórę,
mężczyzn niosących wino.
(…)
a mężczyzn niech wywiozą do spalarni,
jeżeli bóg jest.
odbierze im języki, żeby w śmierci nie
przywoływali
swoich kobiet.
To jest wiersz z tradycji, z ducha poezji Andrzeja Bursy i Stanisława Czycza. Nie ma w nim jednak ironii, negacji zastanego świata; jest strategia trudnej empatii, zdolność podmiotu lirycznego do identyfikacji z cudzym cierpieniem. Zło jest wpisane w naturę człowieka. Potrzebny wydaje się tu, prócz Czycza, także Bursa. Jego „ogród Luizy”, „którego nieistnienie zabija jak topór”, dotyczy refleksji nad naturą poezji, jej urojeniami i mitami.
Wiersze Urszuli Honek nie są jej osobistymi wyznaniami: ciemne w tonacji, brutalne, pełne okrucieństwa należą do liryki roli i liryki maski. Podmiot liryczny, ten, który relacjonuje, jest bądź świadkiem, bądź uczestnikiem zdarzeń. Relacja dotyczy faktów społecznych, przejawów ludzkiego okrucieństwa. Podmiot liryczny okazuje się w istocie narratorem, „opowiadaczem” zdarzeń. Jeśli pojawia się „ja” liryczne, to jako rola w tekście, a nie osobiste wyznanie. „Opowiadaczami” zdarzeń są anonimowi mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci. Nie identyfikują ich pokrewieństwa rodzinne. Zdarzenia ulegają uniwersalizacji, tracą jednorazowość. Wiersz z bliska, dedykowany matce, okazuje się zaprzeczeniem stereotypu miłości córki do matki:
mówisz, że trumna musi być zabita
gwoździami.
zbieram w szopie kilka zardzewiałych
sztuk.
przygotowuję młotek.
szopa została zburzona wiele lat temu,
szczury lęgły
się i wchodziły do domu. dlatego zawsze
przed
założeniem butów sprawdzaliśmy
z bratem, czy żadnego
nie ma w środku.
mówisz, że twarz musi być zakryta kocem.
że wyczujesz po zapachu, gdzie stoimy:
obok
czy za.
I jeszcze raz pojawia się matka w wierszu *** (bez tytułu), w którym czytamy: „byłam ufna jak koty garnące się do piersi mojej / matki, gdy niosła je do ciemnej, gęstej gnojówki”.
W strukturę tekstu poetyckiego wdziera się narracja o jakimś zdarzeniu. To w nim tkwi tajemnica – zła natura świata, zła natura człowieka. W wierszu ostatni raz pada drapieżne:
niech już wszystko minie, mówię.
spalmy ten dom.
I prawie na zasadzie skojarzenia pojawia się inny obraz:
ogień was ogarnął, ale nie wyżarł od
środka. widziałam trzy trupy równo
ułożone
na sobie. nie byłam z wami, gdy wołaliście
wszystkich żywych i świętych.
Można pytać, jaka jest granica zdarzeń rzeczywistych, a jaka halucynacyjnych wizji. Przywołanie powieści Stanisława Czycza okazuje się znaczące, bo tak rozpoznaje on rzeczywistość.
Podmiot liryczny (narrator) jest więc pewną rolą, jak w wierszu lato, początek: to mężczyzna przeżywający zdradę żony, która nie zamykała drzwi przed obcymi. Kiedy to było? W czasie wojny? Bo później, „gdy cię prowadzono, byłaś cała mokra. / nie wiedziałem, że to twoja krzywda, a nie twoja wina”. Niejednoznaczność faktów i zdarzeń przywoływanych w wierszach tworzy napięcie emocjonalne, nadaje ciemną barwę całej wypowiedzi. Nie wiemy, jaki jest kontekst historii opowiadanej w wierszu oślepiło:
moje kobiety wołają: zostaw, wypluj,
połknij.
(…)
zasiej w niej dziecko. niech wie,
że nie jest sama. zasiej w niej dom
i parne wieczory,
w które nikomu nie chce się płakać.
Ciało, cielesność rodzą ludzkie obsesje. Od dzieciństwa uczymy, że trzeba zamykać oczy, gdy mężczyzna i kobieta się dotykają, chować się za szafę, gdy się całują. Miłość jest zła, bo grzeszna, rodzi się jednak w naszych ciałach, jest pożądana i oczekiwana, zawsze niepewna, wiąże się z cierpieniem. Inaczej doświadczają jej mężczyźni, inaczej kobiety. Bo w kobietach tkwi tajemnica życia:
przytulam się do niej. jest zimna jak
rzeka wieczorem.
teraz się nim opiekuj, matkuj mu. a wy,
kurwy, pod wodę
albo w płacz.
mój brzuch rośnie. nie dotykam go,
aby nie obudzić dziecka ze snu. ocieram
się o mężczyznę,
niech wie, jak bije serce.
Miłość to prócz emocji i marzeń także biologia, kontynuacja odwiecznego porządku natury.
Takiej poezji dotychczas nie mieliśmy. Dokonuje się ona w języku ostrym, ale nie dla popisu i szokowania. To język zdumiewająco oszczędny, operujący zderzeniami, kontrastami, przemilczeniami, wyzbyty naiwnych metafor, imitujący naturalność, mowę potoczną, w której nabierają znaczenia związki frazeologiczne. To one ewokują jedną z cech stylu w liryce roli i maski – naturalność, zbliżenie do języka potocznego, mówionego, co prowadzi do unikania ozdób i upiększeń, niesie z sobą liczne odesłania do współczesności: „tak mnie nauczono: ciągle się skradać”; „wszystkie kobiety od nas są wierne”; „zamykać drzwi” przed obcymi; „nie wpuszczamy ich do domu, naniosą choroby i błota”; „mała dorotka tańcząca wśród psów”; „psy wyją, jakby bito je prętami”; „[myślę] o ojcu, który nie będzie ojcem mojego dziecka”; „bałeś się, że wniosę do domu chorobę”; „była głupią i brzydką dziewczyną”, strzygą ukrywającą się po paryjach: „wlejcie w jej gardło rtęć, niech wyje, niech powie, gdzie w stawie utopiła swoje dziecko”; „wy wszyscy wilcy (…), wy wszyscy skurwysyny”. Złe słowa wyrażają cudze cierpienie, cudzą krzywdę.
Związki frazeologiczne są powtarzalnymi skostnieniami w mowie żywej, nazywają jednak kolejne sytuacje egzystencjalne, bo życie toczy się w powtarzalnych wzorach. Nietrudno dostrzec aluzyjne nawiązania do wypowiedzi polityka o zamykaniu drzwi przed obcymi, przed emigrantami, bo naniosą chorób i błota, albo do znanego faktu utopienia dziecka w stawie pod Cieszynem przez matkę, do przypadków kazirodztwa, seksualnego wykorzystywania córek przez ojców.
Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu wie, co warto wspierać. Jest to poezja o ważnym ciężarze społecznym, o wrażliwości etycznej autorki. Urszula Honek urodziła się w Racławicach, pochodzi z Małopolski, mieszka w Krakowie, ale nie kontynuuje tradycji „nurtu chłopskiego”. Jej „strzyga”, ta spod stawu pod Cieszynem, w którym utopiła trzyletniego synka, przyjechała z miasta. Ale jest strzygą zarażoną chorobą, złą halucynacją.
Czy to dobra poezja? Jest ciemna, gorzka, miejscami okrutna. Nie należy do plastikowych wierszyków, bogato ilustrowanych; wymaga uwagi w czytaniu i odwagi w myśleniu.