Jan Pieszczachowicz
Całe życie z książkami. O prof. Jacku Wojciechowskim
Jacka Wojciechowskiego, przyszłego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, poznałem bliżej, kiedy pracował w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej, na początku w gmachu przy ul. Łobzowskiej. Polubiłem go już jako magistra, choć Jacek nie należał do łatwych przyjaciół. Potrafi być stanowczy, obstawał przy swoim zdaniu, kierował się przede wszystkim racjonalnym myśleniem. Dowcipny, zawsze potrafi znaleźć trafną puentę, opowiedzieć stosowny dowcip, czasem w czymś ustąpić, co widać w jego udziale w jury Krakowskiej Książki Miesiąca od jej początków do dziś. Pilny czytelnik analizowanych tekstów, także w języku rosyjskim, który świetnie zna. Znakomicie orientuje się – nie od dziś – w rosyjskim piśmiennictwie społeczno-polityczno-historycznym, w którym szczególnie tropi nurt nacjonalistyczny i antypolski. Znaczącym dowodem trafności jego diagnoz było zdjęcie przez cenzurę jego przeglądowego artykułu o literaturze sowieckiej, który usiłowałem wydrukować w miesięczniku „Pismo”. Tekst powędrował do „Miesięcznika Literackiego”, bo jego wpływowy naczelny Włodzimierz Sokorski orzekł: „Zamieścimy u nas. Cenzura wie, że naszych recenzji nikt nie czyta, więc nie kiwną palcem”.
Sokorski trochę przesadził, ale pretekst był dobry.
Działalność recenzencka, krytyczna i publicystyczna to istotny nurt życia zawodowego i twórczego Wojciechowskiego, autora budzącej zawrót głowy liczby publikacji, obejmującej około 1100 tekstów i 16 monografii naukowych, między innymi wydawanego od 1985 roku Czytelnictwa (7 wydań), współpracownika wielu czasopism literackich i naukowych. Wojciechowski przez wiele lat pracował w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej (1959–2003) oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim – gdzie uzyskał stopień profesora zwyczajnego (1977–2008) – między innymi jako kierownik Katedry Bibliotekoznawstwa i przewodniczący Rady Instytutu Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa. Opowiadał się za unowocześnieniem tej dziedziny. Rzeczowy i na ogół spokojny, od czasu do czasu potrafił być cholerykiem, bardzo wymagającym wobec siebie i innych. Słynął z uczciwości w wykonywaniu swoich obowiązków. Skutki bywały różne. Oddajmy głos bohaterowi, który chwilami zdaje się być kuzynem Judyma: „Na drugim roku studiów zaocznych dwaj oficerowie SB dwa razy nie zdali u mnie egzaminu. Na egzamin komisyjny delegowano rekordową liczbę dziewięciu członków komisji, z udziałem prorektora oraz dziekana. Pytania średnio trudne napisałem na kartkach i wręczyłem wszystkim. Panowie oficerowie przeczytali starannie, wstali, podziękowali i odmaszerowali”.
Spod zbroi surowości raz po raz wygląda jego dobre serce dla wszelkiego stworzenia, z ludzkim na czele. Pamiętam, że kiedy na posiedzeniu jury nagrody Krakowska Książka Miesiąca dyskutowaliśmy o pewnej rzeczywiście godnej uwagi, niezbyt jeszcze znanej poetce, użył argumentu, że jeśli my jej nie nagrodzimy, pozostanie nieznana, bo nie ma znajomości. Nagrodę dostała.
W bibliotece na Rajskiej, kiedy jej dyrektorował, na strychu gnieździły się nietoperze. Niektóre pracownice dokarmiały je potajemnie, urywając trochę czasu z obowiązków służbowych. Dokarmiał je również… dyrektor, przekonany, że nikt o tym nie wie. Dzięki tej wzajemnej pozorowanej niewiedzy nietoperze miały się dobrze, a opiekunowie służyli chrześcijańskiemu miłosierdziu.
Życie Jacka Wojciechowskiego nie było proste od samego początku. Urodzony na początku 1938 roku w stolicy, przebywał tam do końca powstania warszawskiego. Po wywiezieniu odnalazł w Niemczech ojca, z którym wyjechał do Anglii. Wrócili w 1950 roku. Po ukończeniu polonistyki pracował ciężko, stopniowo zyskując kolejne stopnie naukowe. Jest nadal czynny. I tak trzymać.