Waldemar Smaszcz – Na początku był… Norwid „domowy”
Waldemar Smaszcz
Na początku był… Norwid „domowy”
Pierwsze spotkanie z Norwidem? Znak zapytania jest jak najbardziej uzasadniony, gdyż były to powtarzane w dzieciństwie frazy o chlebie, który gdy upadnie na podłogę, należy podnieść i pocałować. Znany to w Polsce zwyczaj, opisywany w różnych książkach i broszurach, jakie odnajdywałem w przedwojennych wydaniach na plebaniach lub w parafialnych biblioteczkach, gdzie można było przeczytać: „Czemu chleb, kiedy z trafunku na ziemię upadnie, całujemy podniósłszy? – Bowiem chleb jest święty”1Cyt. za: Z. Gloger, Encyklopedia staropolska ilustrowana, t. 1, wstęp J. Krzyżanowski, Warszawa 1985, s. 234.. Jakie to proste, nawet dla dziecka: „święty”, więc trzeba pocałować jak to, co jest święte właśnie, przede wszystkim krzyż, medalik, różaniec, ale też… rękę kapłana, która chleb przemieniony w Ciało Chrystusa wznosiła wysoko w czasie mszy świętej.
O świętości chleba od najwcześniejszych lat słyszałem w domu, domu organisty, dodam. Profesja mego Taty w znacznej mierze zaważyła na życiu nas wszystkich. W ogóle cała szeroko pojęta rodzina była bardzo blisko Kościoła. Kilku wujów było księżmi, jeden, Henry Smaszcz, był nawet kapłanem w Stanach Zjednoczonych i właśnie z jego powodu – chociaż on o tym dowiedział się znacznie później – Tata, pracujący po wojnie w Stoczni Gdańskiej, dostał się pod czujne oko Urzędu Bezpieczeństwa. Zataił w ankiecie personalnej – jak to ujęto – że ma „krewnych za granicą”, w dodatku księdza, co w tak zwanych czasach stalinowskich było bardzo poważnym obciążeniem. Musieliśmy opuścić Gdańsk, Tata powrócił do organistostwa w nieodległych Pszczółkach.
Niestety, i tam sięgały długie łapy bezpieki, więc kiedy miejscowy ksiądz proboszcz, pochodzący z diecezji pińskiej (po wojnie drohiczyńskiej), po śmierci Stalina postanowił powrócić na Podlasie, rodzice podjęli karkołomną decyzję i dołączyli do niego. Piszę „karkołomną”, bo rodzina „od zawsze” wielkopolsko-kujawska – nazwisko kilkakrotnie występuje w „złotej bulli języka polskiego” z roku 1136 – nagle znalazła się w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku w krainie „za lasami, za rzekami”, odciętej od świata, pozbawionej dróg bitych, w rzeczywistości, jakiej nikt z nas nie znał, poczynając od języka.
To jednak, co na początku wydawało się katastrofą, z czasem okazało się… wręcz fascynujące, przynajmniej dla „męskiej” części rodziny, to znaczy dla mnie i dla Taty. Mama zaś przyjęła to jak dopust Boski; na pewno też wiele straciła najstarsza siostra, wyjątkowo uzdolniona muzycznie, bo o szkole muzycznej w tej okolicy nie mogło być mowy. Kilkanaście lat w pierwotnej wręcz przyrodzie (Mama zawsze dodawała: i takich też warunkach codziennego życia…). Obiektywnie rzecz biorąc, oswajanie Podlasia nie było łatwe, o czym świadczyły kolejne przeprowadzki, tak że siedem klas ówczesnej szkoły podstawowej ukończyłem w… pięciu szkołach! Poznawczo wszakże było bezcenne…
Najważniejsze okazało się życie – określmy je tym zwrotem – w „cieniu Kościoła”. Niosło wprawdzie niemało problemów ze względu na stosunek ówczesnych władz, które uznawały Kościół za instytucję wrogą Polsce Ludowej (chociaż to lud przede wszystkim wypełniał polskie świątynie), za to unikaliśmy „podwójnego” widzenia rzeczywistości: innej w domu, innej poza nim. Żyliśmy bardzo skromnie, ale było to nasze własne życie, trochę jak w stojącym na uboczu dworku. Kiedy już miałem nieco więcej lat, szczególnie „zasmakowałem” – jak już tu wspomniałem – w bibliotekach na plebaniach, gdzie znajdowałem tytuły, których próżno było szukać gdzie indziej.
Nie tam jednak odkryłem źródło powtarzanych w domu fraz o chlebie, który przed Bożym Narodzeniem przybierał postać białych opłatków, a więc zlewał się niejako z Chlebem Eucharystycznym. W Wielkopolsce i na Kujawach pozostała nasza niemała rodzina, dokąd jeździliśmy na wakacje; najczęściej do Inowrocławia, a stamtąd do Wągrowca, miasta Jakuba Wujka, którego monumentalne dzieło, przekład Biblii – tak ważne dla Norwida2Juliusz W. Gomulicki, nieoceniony wydawca dzieł Norwida, napisał: „(…) pisownia Norwida nie odbija (…) ani praktyki ortograficznej szkół warszawskich, do których uczęszczał, ani pisowni jego kolegów szkolnych, ani pisowni jego warszawskich pisarzy-rówieśników, ale została najwidoczniej ukształtowana pod wpływem lektur młodzieńczych (…), później zaś pod wpływem lektur emigracyjnych, wśród których dużą rolę odegrała Biblia (zarówno w tekście gdańskim, jak i w przekładzie Wujka); J.W. Gomulicki, w: C. Norwid, Dzieła zebrane, oprac. J.W. Gomulicki, M. Gomulicka, t. 1, Wiersze, Warszawa 1966, s. 929. – szczególnie poruszało moją wyobraźnię. Mieliśmy oczywiście w domu tę „świętą księgę”, na której okładce widniało nazwisko Jakuba Wujka „z Wągrowca”. Z powodu wyeksponowanej nazwy miejscowości zdarzyła się pewna zabawna sytuacja: zwróciłem się kiedyś do Taty, dlaczego zawsze odwiedzamy w Wągrowcu wujka Ludwika, a nigdy Wujka Jakuba…
Wujek Ludwik był najbardziej szanowaną osobą w naszej rodzinie – powstaniec wielkopolski, kawalerzysta, uczestnik walk z bolszewikami, w Polsce Odrodzonej celnik wolnego miasta Gdańska, a już po II wojnie światowej oddany potrzebującym społecznik, taki – by sięgnąć do słownika księdza Jana Twardowskiego – „nigdzie niemeldowany święty”, co to przeszedł przez życie, dobrze czyniąc. Miał niezwykłą bibliotekę. Był w niej wielki tom Norwida w opracowaniu Tadeusza Piniego z 1934 roku. Wprawdzie już na studiach w Toruniu dowiedziałem się, że – delikatnie mówiąc – nie była to edycja szczególnie godna polecenia, ale wówczas, kiedy po raz pierwszy trzymałem ją w rękach, miałem wrażenie, że jedynie mszał był bardziej okazały.
W tej właśnie księdze odnalazłem nasz „domowy” wiersz. „Radość odkrywcy” była tak wielka, że wujek Ludwik bez wahania uznał, iż jest to pora, by książka zmieniła właściciela i… wróciłem do domu z Norwidem.
Już lektura strony tytułowej mogła przyprawić o zawrót głowy: „DZIEŁA CYPRJANA NORWIDA (drobne utwory poetyckie – poematy – utwory dramatyczne – legendy, nowele, gawędy – przekłady – rozprawy wierszem i prozą). Wydał, objaśnił i wstępem krytycznym poprzedził Tadeusz Pini. Z czterdziestu ilustracjami w tekście i poza tekstem i pięciu podobiznami autografów”3Dzieła Cyprjana Norwida (drobne utwory poetyckie – poematy – utwory dramatyczne – legendy, nowele, gawędy – przekłady – rozprawy wierszem i prozą). Wydał, objaśnił i wstępem krytycznym poprzedził Tadeusz Pini. Z czterdziestu ilustracjami w tekście i poza tekstem i pięciu podobiznami autografów, Warszawa 1934.. Druk w dwu kolumnach na 648 stronicach! Miałem „swojego” Norwida! Poetę, o którym wiedziałem jednak niewiele… Do dziś, mimo późniejszych doskonałych wydań, tom Piniego stoi na widocznym miejscu w mojej bibliotece.
Okazało się, że wiersz o „kruszynie chleba” ma więcej zwrotek niż znane mi owe trzy pierwsze powtarzane od dzieciństwa, ale te były już zupełnie inne. Po prostu w tamtym moim odbiorze świętości chleba, przywiązania do bocianich gniazd i powtarzanego przy każdej sposobności pozdrowienia: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, kolejne strofy nie mogły dorównać początkowym, które – najprostsze z prostych – nie tyle skłaniały do refleksji, ile zdawały się codziennym nakazem. Podniesiony chleb całowało się wręcz odruchowo, a „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” było naprawdę powszechnym „ukłonem”; co do bocianów zaś, to panowała tu pełna zgoda – powiedzmy dzisiejszym językiem – międzypokoleniowa: moi wiejscy koledzy, którzy nie mieli litości dla kraczących ptaków, niszczyli ich gniazda, nie oszczędzając nawet piskląt, bocianami, zwłaszcza „swoimi”, interesowali się jak członkami rodzin, nawet nadawali im imiona. Największym łobuziakom do głowy by nie przyszło – powtórzmy za poetą – „Popsować gniazdo (…) bocianie”.
Zastanawiając się, dlaczego całowanie chleba, zaczerpnięte z ludowego obyczaju, od początku miało w sobie coś sakralnego, doszedłem do wniosku, że była to kwestia szczególnego, „Wujkowego” języka, modlitewnej tonacji, wreszcie pewnej aury kościelnych nabożeństw. Po latach, w Białymstoku, już w mojej rodzinie, niejako powróciła tamta sytuacja. Podczas wizyty duszpasterskiej, czyli „po kolędzie”, nasza kilkuletnia córeczka Beatrycze nie pozwalała o sobie zapomnieć. Wreszcie doczekała się. Ksiądz zwrócił się do niej z tradycyjnym pytaniem, czy zna jakąś modlitwę. Tylko kiwnęła główką i zaczęła mówić:
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba…
Tęskno mi, Panie…4C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 357–358. Wszystkie wiersze Norwida cytuję na podstawie tej edycji.
I dodała, żeby nie było wątpliwości: Norwid…
Kapłan taktownie przyjął tę – powiedzmy – modlitwę pięcioletniego dziecka, zapytawszy jedynie, czy zna także inne modlitwy. Beatrycze przytaknęła, dodając jednak, że ta jest najładniejsza. Nikt z nas nie był zaskoczony, bo tę strofę Norwida nasza córeczka powtarzała w różnych okolicznościach. Kiedyś weszliśmy do sklepu, a pod regałem z pieczywem leżała bułeczka. Beatrycze po prostu rzuciła się w tę stronę, wołając: „Tatusiu, a uszanowanie…”; i oczywiście dodała: „Norwid…”. Dzisiaj jest polonistką.
* * *
Cyprian Norwid napisał niejeden równie piękny wiersz, a raczej wiele wierszy, bez których trudno wyobrazić sobie naszą poezję. Stąd to powracające już od stulecia pytanie: co sprawiło, że z takim trudem torował sobie drogę do czytelników, wręcz walczył o choćby skrawek miejsca w ojczystej literaturze, aż wreszcie napisał te gorzkie słowa:
Syn – minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,
(…)
I jak zdarzało się na rzymskim bruku,
Mając pod stopy katakumb korytarz,
Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie,
Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz,
Ale on spomni mnie… bo mnie nie będzie!5Tamże, s. 547.
Nieoczekiwanie obraz ten powrócił po lekturze wiersza Czesława Miłosza Kuźnia:
U wejścia, czując bosą podeszwą klepisko.
Tutaj bucha gorąco, a za mną obłoki.
I patrzę, patrzę. Do tego byłem wezwany:
Do pochwalenia rzeczy, dlatego że są6Cz. Miłosz, Wiersze wszystkie, Kraków 2011, s. 977..
Autor dostrzegł w kuźni szczególne miejsce do wypowiedzenia pewnych fundamentalnych prawd: stojąc między buchającym ogniem a obłokami na niebie, uzmysłowił sobie swoje powołanie: został przez Stwórcę wezwany: „Do – powtórzmy – pochwalenia rzeczy, dlatego że są”. Tylko tyle i aż tyle. Jestem przekonany, że w tych z kolei słowach zabrzmiało echo sławnej pieśni ojca naszej poezji Jana Kochanowskiego: Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary… – cóż bowiem możemy dać Bogu, skoro wszystko na tym świecie jest Jego. Wystarczyło jedynie dostrzec te jakże wyraziste znaki oraz „patrzeć, patrzeć”. Ważne jest to powtórzenie, można je uznać za dochodzenie do prawdy.
Przedstawione sytuacje w wierszu Norwida i Miłosza oczywiście się różnią, a jednak wiele je łączy. Miłosz mówi o powołaniu poety – wszystko, co może uczynić swoją twórczością, to pochwalić dzieło stworzone. Norwid, poeta nieprzyjęty przez swoich, wybiega daleko w przyszłość, bo nawet nie do bezpośrednich następców, lecz do kolejnego pokolenia. Stąd zrozumiała jest gorycz odrzuconego artysty. Bardzo trudno bowiem – co pokazał miniony wiek emigracji politycznej – włączyć się nieobecnym w żywy nurt literatury nawet po niezbyt długim czasie, a co dopiero po dwu pokoleniach!? Nawet twórcom tak bardzo wpisanym w nasze dzieje, obecnym przez znaczną część życia w ojczystej literaturze jak Kazimierz Wierzyński, nie do końca się to udało.
Powróćmy jednak do tego, co łączy obrazy poetyckie z cytowanych wierszy… I Norwid, i Miłosz to poeci wielkiego serio. Potwierdzają to przytoczone fragmenty ich wierszy, w których obaj autorzy ważne zagadnienia ukazują na równie znaczącym tle. U Norwida człowiek nie dostrzega własnego błędu, mimo że ma „pod stopami katakumb korytarz”, czyli będąc w miejscu tak bardzo nacechowanym, uświęconym krwią pierwszych męczenników; a „Nad czołem słońce i jaw”, widome znaki zwycięstwa życia nad śmiercią, miłości nad nienawiścią. Miłosz zaś właśnie między otchłanią a niebem upewnił się, do czego został powołany przez Stwórcę.
Nasz Noblista w jednej z ostatnich swoich książek, zatytułowanej Spiżarnia literacka, na którą złożyły się szkice drukowane w ostatnich latach życia poety (2003–2004), w szkicu o Franciszku Karpińskim dość nieoczekiwanie nawiązał do Norwida. Pisząc o Konfraterni, zauważył:
Dla poety polskiego przynależność do konfraterni oznacza serdeczny stosunek do twórców niekoniecznie genialnych, ale stale obecnych w językowej świadomości pokoleń. Ballady i romanse Mickiewicza są dla niego wiecznym źródłem poezji, ale nie mniej przecież powinny go cieszyć pieśni Franciszka Karpińskiego, który dostąpił rzadkiego zaszczytu, skoro jego Kiedy ranne wstają zorze i Wszystkie nasze dzienne sprawy są nadal śpiewane, a kolęda Bóg się rodzi rozbrzmiewa i w kościołach, i w domach na każde Boże Narodzenie. Jego sielankę Laura i Filon można było słyszeć przez parę stuleci na ganeczku zaścianków, nuconą z towarzyszeniem gitary.
Wypada tutaj powiedzieć, że przynależność do konfraterni poetów nie jest automatyczna i że zdobywa się ją, stosując się do pewnych trudnych do nazwania warunków. Należy do nich ucho wrażliwe na to, co można nazwać głównym nurtem polszczyzny. Nieraz poeci bardzo wybitni mieli to nieszczęście jak Norwid, że do głównego nurtu języka nie należeli. Dla wielu porównanie Norwida i Karpińskiego będzie brzmiało jak bluźnierstwo, a przecież to Karpiński napisał Mazurka, w którym czytamy:
Dobranoc, Jacenta,
I wam, usta czyste,
I słodkie oczęta,
I piersi parzyste!
I on to podsunął melodię pieśni Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły, co może dawać okazję do niezliczonych humorystycznych interpretacji, ale trwa w języku jako zdolność do uchwycenia zdarzeń ulotnych. Nie mówiąc już o tym, że nikt oprócz Karpińskiego nie zawarł w kolędzie barokowych, poznanych zapewne w kolegium jezuitów przeciwieństw, stanowiących samą istotę dogmatyki katolickiej. Wystarczy przeczytać pierwszą strofę kolędy Bóg się rodzi, żeby się o tym przekonać7C. Miłosz, Spiżarnia literacka, Kraków 2004, s. 114–115..
* * *
Jestem przekonany, że warto się zastanowić nad uwagami Miłosza odnośnie do dzieła Norwida, bo może to być jedną z przyczyn, dla których autor – mimo że w przywracanie jego twórczości zaangażowało się tylu wybitnych poetów i badaczy literatury (niektórzy z nich poświęcili mu bodaj całe życie), a także wiele instytucji – wciąż, przynajmniej w odbiorze społecznym, pozostaje poetą „do odkrycia”.
„Sekretu Norwida – napisał Mieczysław Giergielewicz – nie da się ująć w uproszczoną formułę”8M. Giergielewicz, Norwidowska „Modlitwa Mojżesza”, w: Norwid żywy, red. W. Günther, Londyn 1962, s. 205.. Od niemal półwiecza staram się śledzić wciąż powiększającą się bibliotekę poświęconą temu pisarzowi. Od owych strof Mojej piosnki II Norwid był jednak dla mnie przede wszystkim autorem pięknych wierszy; także – od razu dodam – równie wielu mądrych, które na zawsze, jak choćby Fatum, ze mną pozostały. Interesowałem się jego poezją. Przyznam, że zdumiony byłem zwłaszcza warszawskim okresem twórczości. Nie zachowało się archiwum z okresu dojrzewania artystycznego Norwida, stąd trudno powiedzieć cokolwiek o jego próbach poetyckich, a spośród drukowanych utworów bodaj wszystkie co najmniej zasługują na uwagę. Norwid jawi się w nich jako poeta w pełni ukształtowany, którego można zaakceptować lub odrzucić, ale na pewno nie pouczać.
Niestety, sam Norwid w późniejszych latach pod tym względem nie był bez winy. Wynikało to wprawdzie z potrzeby obrony przed niesłusznymi atakami, jednak trudno zaakceptować postawę poety z takich wierszy, jak przywoływana wielokrotnie Ciemność:
1
Ty, skarżysz się na ciemność mojej mowy:
– Czy też świecę zapaliłeś sam?
Czy sługa ci zawsze niósł pokojowy
Światłość?… patrz – że ja cię lepiej znam.
2
Knot gdy obejmiesz iskrą, wkoło płonie,
Grzeje wosk, a ten kulą wstawa,
I w biegunie jej nagle płomień tonie;
Światłość jego jest mdła – bladawa – –
3
Już-już mniemasz, że zgaśnie, skoro z dołu
Ciecz rozgrzana światło pochłonie – –
Wiary trzeba – nie dość skry i popiołu…
Wiarę dałeś?… patrz – patrz, jak płonie!…
4
Podobnie są i słowa me, o! człeku,
A Ty im skąpisz chwili marnej,
Nim, rozgrzawszy pierwej zimnotę wieku,
Płomień w niebo rzucą, ofiarny…9C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 558.
To jeden z wierszy-przypowieści nawiązujący do nauczania Jezusa w przypowieściach: „To wszystko mówił Jezus tłumom w przypowieściach, a bez przypowieści nic im nie mówił. Tak miało się spełnić słowo Proroka: «Otworzę usta w przypowieściach, / wypowiem rzeczy ukryte od założenia świata»” (Mt 13, 34–35). Norwid, przynajmniej w tym przypadku, sięgnął po przypowieść dla obrony własnych racji, a już – powiedziałbym – obcesowe wręcz stwierdzenie: „patrz – że ja cię lepiej znam”, było co najmniej nietaktowne. Podobne zwroty nie przysparzały poecie zwolenników.
Wystarczy wszakże uważnie wczytać się w „warszawskie” utwory, by się przekonać, że większość z nich ma charakter programowy. Poeta wkraczał do literatury ze ściśle określonym celem, co ujawnił w jednym z najwcześniejszych wierszy zatytułowanym Noc.
W nad wyraz skonwencjonalizowaną – wydawać by się mogło – rozmowę poety z księżycem10Juliusz W. Gomulicki uważa już sam tytuł wiersza za „dwuznaczeniowy (…) aludujący (…) – poprzez obraz pory nocnej – do nocy «paskiewiczowskiej», która zapanowała w Królestwie Polskim po upadku powstania listopadowego”; J.W. Gomulicki, Komentarz w: C. Norwid, Dzieła…, t. 2, Wiersze: dodatek krytyczny, dz. cyt., s. 292. wpisał treści na wskroś osobiste:
(…)
Słuchaj – wiem, że przed chwilą widziałeś powoje,
Co wyrosły niedawno, a już czegoś pragną,
Już z lekka wyciągają słabe ręce swoje,
By uchwycić gałązkę, gdy ją wichry nagną.
Biedne powoje! próżno wyciągają ręce,
Bo choć się gałąź schyli chwycić jej nie zdążą,
I rosnąc bez pomocy, tak się splączą, zwiążą,
Że pewno umrą w męce.
Księżycu! ty widziałeś nieszczęsne powoje,
Widziałeś pierwszą młodość – pierwsze mary moje.
Ej, pająku złocony, musiałeś tej nocy
O wzniosłe drzewo przędzę złoconą zawadzić,
Musiałeś widzieć drzewo, co w strasznej niemocy,
Szaloną zawieruchą targane bez końca,
Ledwo kilka gałęzi mogło uprowadzić!
Księżycu – te gałęzie wzdychają do słońca,
Pasują się z chmurami – pękają i giną –
Księżycu! tyś tam widział gałązkę jedyną,
Więc nic ci już nie powiem o ludziach – o sobie –
Bo i tak dość mówiłem: (…)11C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 153–154.
Odczytywanie wierszy w kontekście biograficznym zawsze jest ryzykowne, niemniej zdarza się, że przychodzi uznać biografię za „hipotezę konieczną”. Tak właśnie jest w tym przypadku, co wydaje się potwierdzać zarówno wyłączony z całości dwuwiersz (jedyny taki zabieg autora w całym utworze!), powtórzmy: „Księżycu! ty widziałeś nieszczęsne powoje, / Widziałeś pierwszą młodość – pierwsze mary moje”, jak i antropomorfizacja powoi, które „wyciągają ręce”, czy końcowe o nich zdanie: „pewno umrą w męce”.
Potężna burza sprawiła, że nawet „wzniosłe drzewo” z trudem zdołało ją przetrwać, choć nie bez strat – „ledwo kilka gałęzi mogło uprowadzić!”. Nie powinna ujść naszej uwadze niewątpliwie najważniejsza fraza: „Księżycu! tyś tam widział gałązkę jedyną…”. I w tym momencie autor zawiesił swoją relację, urwał w pół zdania. Bo – dodajmy – to, co było dla niego najważniejsze, już powiedział. Potężne drzewo ostało się, ale z pewnością utraciło wiele ze swojej witalności. Stąd nadzieją na odrodzenie i zachowanie ciągłości jest owa „gałązka jedyna”.
Zupełnie inne z tych wczesnych utworów jest Pożegnanie, ostatni wiersz, jaki poeta napisał przed opuszczeniem ojczyzny. To wyjątkowo piękna waleta12Zob. S. Nieznanowski, Waleta, w: Słownik literatury staropolskiej (Średniowiecze, Renesans, Barok), red. T. Michałowska, Wrocław 1990, s. 885–887. należąca do gatunku poezji pożegnalnej, nostalgicznej, wywodzącej się z tradycji łacińskiej. Walety pojawiły się u nas w renesansie, a upowszechniły w baroku; dodajmy, że wciąż odnajdujemy je w naszej poezji. W przypadku Norwida waletą jest zarówno Pożegnanie, jak i Mój ostatni sonet, skierowany do Brygidy, jego młodzieńczej miłości, będący pożegnaniem z ukochaną. Współcześnie do twórców tego gatunku dołączył między innymi ks. Jan Twardowski wzruszającym Pożegnaniem wiejskiej parafii.
Piękne, liryczne, powiedziałbym: czyste, Pożegnanie czyta się, może nawet niezupełnie dowierzając, że jest to dzieło Norwida, poety „trudnego”, jak się zwykło o nim mówić. Poeta w prostych, ośmiosylabowych frazach żegnał się nie tylko z rodzinnym domem, ukochaną wsią, bliskim sobie mazowieckim krajobrazem, ojczyzną wreszcie, ale i z samym sobą, zamykając młodzieńczy okres życia. Znakomicie wyraził to zwłaszcza w obrazie krzyża błogosławiącego wędrowca na drogę:
Ostatni to sprzęt domowy,
Który jeszcze żegnać mogę –
Sprzęt domowy – i grobowy13C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 190..
Każde pożegnanie ma bowiem coś z aury spraw ostatecznych.
Zdumiewa niezwykła inwencja poetycka autora, ujawniona od razu niemal na początku, gdy żegnał się z… szybami:
Żegnam także i was, szyby –
Tęczowymi lśniące blaski;
Do rodzinnej wy siedziby
Tak potrzebne jak obrazki;
I tak święte jak szkaplerze.
Przez was pierwszy raz ujrzałem
Wieś i niebo – przez was wierzę,
I tak wierzę, jak widziałem – –14Tamże.
Niewielki wierszyk – chciałoby się powtórzyć za ks. Twardowskim, a ileż pomieścił! Ile też mówi o wyobraźni poetyckiej autora… Dodajmy, że to dopiero początek. Cały utwór wypełnia cztery gęsto zapisane stronice w wydaniu Gomulickiego. Trudno ogarnąć skalę uczuć, jakie poeta zamknął w tych strofach: od ledwie rozpoznającego dom i domowników dziecka po wspomniany „krzyż grobowy”. I jeszcze niezwykła doprawdy sztuka obrazowania, pełna czułości, jakiej próżno szukać w późniejszej poezji Norwida, chociaż jeden z wierszy Vade-mecum nosi taki właśnie tytuł: Czułość15Tamże, s. 619.. Ponadto zdumiewa swoboda, z jaką autor przechodzi od jednego wątku do drugiego. Oto zakończywszy cytowany fragment ważnym w okresie warszawskim zestawieniem: „wieś i niebo”, od niego zaczyna kolejną strofę:
Wieś i niebo – dwa pojęcia,
Które ranny brzask umila,
Były dla mnie, dla dziecięcia,
Jak dwa skrzydła dla motyla.
Wsią i niebem żyłem cały,
O nich skrzydła mi szumiały,
A kłos złoty biorąc z ziemi,
I kłos słońca, promień złoty,
Wierzchołkami złączonemi
W tajemnicze wiłem sploty:
I bujałem nieujęty –
I bujałem tak na wieki,
Lecz łza w swoje dyjamenty
Zakowała mi powieki,
I strąciła w przepaść nocy – –
A ciążyły te okowy,
I ciążył mi chleb sierocy;
Przełzawiony, piołunowy,
Chleb sierocy, smutna dola,
Opuszczony dom i rola – –16Tamże, s. 190–191.
„Wieś i niebo (…) / Były dla mnie (…) / Jak dwa skrzydła dla motyla” – Norwid budował swoje obrazy – co już zostało tu powiedziane – z najprostszych, ale przecież doskonale dobranych elementów („Odpowiednie dać rzeczy słowo”). Poezja bowiem zaczyna się nie od zestawiania – z większym lub mniejszym mozołem – słów, najlepiej tak, by dziwiły się, że znalazły się w swoim sąsiedztwie, lecz od szczególnego widzenia, jak to ujął Jan Paweł II w II części Tryptyku rzymskiego zatytułowanej Medytacje nad Księgą Rodzaju na progu Kaplicy Sykstyńskiej.
Tajemnica początku rodzi się wraz ze Słowem, wyłania się ze Słowa.
Słowo – odwieczne widzenie i odwieczne wypowiedzenie.
Ten, który stwarzał, widział – widział, „że było dobre”,
widział widzeniem różnym od naszego.
On – pierwszy Widzący –
Widział, odnajdywał we wszystkim jakiś ślad swej Istoty, swej pełni –
Widział: Omnia nuda et aperta sunt ante oculo Eius –17Jan Paweł II, Tryptyk rzymski, Kraków 2002; „Wszystko odkryte i odsłonięte przed Jego oczami”.
Inny obraz można zaś uznać za doskonałą metaforę twórczości poety: „A kłos złoty biorąc z ziemi, / I kłos słońca, promień złoty, / Wierzchołkami złączonemi / W tajemnicze wiłem sploty”.
Niestety, po tym „raju na ziemi” wszystko nagle legło w gruzach. Poeta przygnieciony wczesnym sieroctwem poczuł się „strącony w przepaść nocy”. Z tych i późniejszych bolesnych doświadczeń wyrósł wspomniany wcześniej wiersz Fatum:
I
Jak dziki zwierz przyszło Nieszczęście do człowieka
I zatopiło weń fatalne oczy…
– Czeka – –
Czy, człowiek, zboczy?
II
Lecz on odejrzał mu, jak gdy artysta
Mierzy swojego kształt modelu;
I spostrzegło, że on patrzy – co? skorzysta
Na swym nieprzyjacielu:
I zachwiało się całą postaci wagą
– – I nie ma go!18C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 583.
Jednak droga do podobnych wierszy była jeszcze daleka.
* * *
Przyszły autor Vade-mecum nie mieścił się w romantyzmie, a następna epoka długo nie mogła się ukształtować i to okazało się decydujące w dalszej jego drodze twórczej. Od pierwszych „warszawskich” wierszy podążał samotnie. Samotnie, ale z misją – jak to ujął później – dokonania w poezji „skrętu koniecznego”. Krajowa „młoda piśmienność” nie była tą przestrzenią słowa, która by ów zamiar umożliwiała. Musiał zmierzyć się z wielką literaturą emigracyjną. Dominowali w niej, a także kształtowali opinię przedstawiciele pierwszego pokolenia romantyków. Najważniejszym ich przeżyciem pokoleniowym było powstanie listopadowe. Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki poświęcili powstańczej problematyce wielkie dramaty: III część Dziadów oraz Kordiana. Zygmunt Krasiński dołączył do nich swoimi dramatami: Nie-Boską komedią i Irydionem. Podobnych utworów Norwid nie napisał.
W ogóle jego stosunek do wyniszczających powstań różnił się od dominujących u nas przekonań, by przywołać słynne zdanie z ody Do spółczesnych: „Kraj! – – gdzie każdy-czyn za wcześnie wschodzi, / Ale – książka – każda… za późno!”.19Tamże, s. 696. To kolejne zagadnienie wymagające szerszego omówienia. Tu chciałbym przytoczyć wyjątkowy pod każdym względem wiersz, zatytułowany Syberie:
1
Pod-biegunowi! na dziejów odłogu,
Gdzie całe dnie
Niebo się zdaje przypominać Bogu:
„Zimno i mnie!…”
2
Wrócicież kiedy? – i którzy? i jacy? –
Z śmiertelnych prób,
W drugą Syberię: pieniędzy i pracy,
Gdzie wolnym – grób!
3
Lub pierw, czy? obie takowe Syberie,
Niewoli dwóch,
Odepchnie nogą, jak stare liberie,
Wielki-Pan… Duch!20C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 593.
Wiersz ten ukazał się dopiero w roku 1930, wiele lat po śmierci autora, i – chciałoby się dodać – całe szczęście! Przeciwnicy poety zyskaliby przeciwko niemu jeszcze jeden ważny argument. Syberia w tamtej epoce (chociaż nie tylko, dodajmy, bo po roku 1939 ta złowroga nie tylko dla Polaków nazwa znowu powróciła) było to słowo ze strefy sacrum, niemal jak Golgota, miejsce męczeństwa najlepszych synów ojczyzny, więc już sama liczba mnoga mogła budzić sprzeciw. Autor zaś zrównał ją z miejscem uchodzące za azyl, schronieniem przed carskimi siepaczami – Europą Zachodnią, która w wierszu jawi się jako… „Druga Syberia pieniędzy i pracy, / Gdzie wolnym grób!”. W końcowej zaś strofie owe „obie takowe Syberie” zostały nazwane jednoznacznie: „Niewoli dwóch”, chyba że znajdzie się – mówiąc dzisiejszym językiem – „trzecia droga”, otwierająca panowanie „Wielkiego-Pana Ducha” na ziemi.
Wiersz ten jest doskonałym przykładem uniwersalnego charakteru poezji Norwida (można nawet zauważyć, iż realizuje wręcz awangardową zasadę „najmniej słów”, jednak to byłoby już całkowicie ahistoryczne twierdzenie). Autor nie skupia się na emocjonalnej stronie poruszanej tematyki, jak robili to jego poprzednicy ukazujący martyrologię patriotycznej młodzieży, choćby Stefan Garczyński, młody przyjaciel Adama Mickiewicza, ów adiutant z Reduty Ordona, który w wierszu Grobowiec na granicach Syberii napisał:
Obyście nigdy nie znali tych krajów,
Gdzie wieczna zima mrozem ścina dusze,
Gdzie gwałt i hańba, męczarnie, katusze,
Prawem narodu – godłem obyczajów.
Obyście nigdy nie znali tych krajów.
(…)
Dziś nowy tysiąc prowadzą z zachodu.
Są to ostatnie pamiątki narodu,
Który żył chwilę i zginął śród życia;
Są to ostatki okrętu z rozbicia,
Płynące kędy żagiel burzy spycha.
Każdy w kajdanach wiedziony od kata;
Ubiór ich płachta podarta i licha,
Gospodą, w śniegu zakopana chata.
(…)21Poezye Stefana Garczyńskiego; maszynopis w posiadaniu autora, na podstawie edycji Lipsk 1900, s. 36.
Syberie to już zupełnie inna poetyka. Autor ogranicza się do czytelnych słów haseł. Zamiast opisywać „katusze” wynikające ze „srogiej zimy” i „wiecznych mrozów”, wybiera jedno słowo: „pod-biegunowi”, może po to, by tym mocniej zabrzmiało kolejne wyrażenie: „na dziejów-odłogu”. Nie tylko podbiegunowy mróz jest bowiem przyczyną udręki zesłańców. Rosja carów odebrała im wszelkie prawa, przez co sama skazała się na banicję z kręgu cywilizowanych narodów, znalazła się na „dziejów-odłogu”.
Równie uniwersalny charakter ma drugi dwuwiersz rozwijający to inicjalne słowo: „podbiegunowi”. Oto „niebo się zdaje przypominać Bogu: / «Zimno i mnie!…»”. Niebo przypomina Bogu! „Niebo” i „Bóg” należą wszak do tego samego kręgu semantycznego, można więc to odczytać w tym znaczeniu, że Bóg skarży się Bogu! Sytuację tę znamy z Ewangelii – to najbardziej wstrząsające słowa Jezusa z krzyża tuż przed śmiercią: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 46).
Całkowicie na Nowym Testamencie oparta została też ostatnia strofa. W Liście do Kolosan czytamy: „… odrzućcie to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, znieważenie, haniebną mowę od ust waszych! Nie okłamujcie się nawzajem, boście zwlekli z siebie dawnego człowieka z jego uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu [Boga], według obrazu tego, kto go stworzył [podkr. – W.S.].
A tu już nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich [jest] Chrystus. Jako więc wybrańcy Boży – święci i umiłowani – obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko [przyobleczcie] miłość, która jest więzią doskonałości. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni! Słowo Chrystusa niech w was przebywa z [całym swym] bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach. I wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko [czyńcie] w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego” (Kol 3, 8–17).
Norwid był jak najdalszy od konwencjonalnej poezji patriotycznej, która zdominowała twórczość kolejnych pokoleń nawiązujących do romantyzmu. Jednakże to on właśnie napisał bodaj najznakomitszy wiersz o ojczyźnie, zatytułowany po prostu Moja ojczyzna, nieco polemiczny, co wszakże w tym przypadku pogłębiło jeszcze przesłanie poety:
Kto mi powiada, że moja ojczyzna:
Pola zieloność, okopy,
Chaty i kwiaty, i sioła – niech wyzna,
Że – to jej stopy.
Dziecka – nikt z ramion matki nie odbiera;
Pacholę – do kolan jej sięga;
Syn – piersi dorósł i ramię podpiera:
To – praw mych księga.
Ojczyzna moja nie stąd wstawa czołem;
Ja ciałem zza Eufratu,
A duchem sponad Chaosu się wziąłem:
Czynsz płacę światu.
Naród mię żaden nie zbawił ni stworzył;
Wieczność pamiętam przed wiekiem;
Klucz Dawidowy usta mi otworzył,
Rzym nazwał człekiem.
Ojczyzny mojej stopy okrwawione
Włosami otrzeć na piasku
Padam: lecz znam jej i twarz, i koronę
Słońca słońc blasku.
Dziadowie moi nie znali też innej;
Ja nóg jej ręką tykałem;
Sandału rzemień nieraz na nich gminny
Ucałowałem.
Niechże nie uczą mię, gdzie ma ojczyzna,
Bo pola, sioła, okopy
I krew, i ciało, i ta jego blizna
To ślad – lub – stopy22C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 473–474..
To wiersz wręcz doskonały! Własny, Norwidowy, nawet za cenę pewnego dystansu do siebie „wczorajszego”. Wszak obraz ojczyzny z pierwszej strofy jest dziwnie znany, znany z omawianego tu Pożegnania. Z tym, że autor nie odrzuca go, zaznacza jedynie, że to najbardziej – powiedzmy – „zewnętrzne”, jedynie „wzrokowe” widzenia ojczyzny. Szczególnie wzruszająca jest druga strofa, przywołująca niezapomniane strofy z Mojej piosnki II – kolejne fundamentalne, niewzruszone zasady, na których opiera się, jak pisał poeta: „praw mych księga”.
Po tak zniewalającej wręcz strofie nieoczekiwane zaprzeczenie: „Ojczyzna moja nie stąd wstawa czołem”. I – raz jeszcze powtórzmy – nieoczekiwanie przenosi nas autor w zupełnie inną przestrzeń: „Ja ciałem zza Eufratu / A duchem sponad Chaosu się wziąłem”. Czyli każdy z nas, urodzony nad Wisłą czy inną rzeką, jest dziedzicem wielkiej przeszłości, sięga początków cywilizacji, kultury, która nas ukształtowała. A już zupełnie zdaje się porażać perspektywa, w jakiej ukazany został nasz początek – to jeszcze „Chaos”, byliśmy więc „od zawsze” w zamyśle Stwórcy, a kiedy pojawiliśmy się na ziemi, wszyscy czynimy ją sobie poddaną, stąd to jednoznaczne, kategoryczne zdanie, wciąż aktualne: „Naród mnie żaden nie zbawił ni stworzył”, w perspektywie Stwórcy żaden bowiem nie jest ani starszy, ani ważniejszy od innego. Nawet za początek naszej poezji autor uważa… „klucz Dawidowy”.
W zakończeniu poeta pochyla się na cierpiącą obecnie ojczyzną, by otrzeć jej „stopy okrwawione”, lecz wciąż pamięta „jej twarz i koronę / Słońca słońc blasku”. Tak było zawsze, bo „dziadowie (…) też nie znali innej…”. A on żyje wiarą ojców… Czy kogoś takiego można uczyć miłości ojczyzny!?
Naprawdę, nie znam bliższego mi wiersza o Ojczyźnie…
* * *
Omawiając poszczególne wiersze Norwida, niemało miejsca poświęciłem wspomnianemu wyżej utworowi Pożegnanie. Kończąc, prawem kontrastu sięgnę po zupełnie inny, aforystyczny wręcz liryk Niebo i ziemia, którym chciałbym połączyć dwie wielkie rocznice: dwusetlecie urodzin Cypriana Norwida i stulecie św. Jana Pawła II, który nie tylko najwyżej cenił w poezji dokonania autora Promethidiona, ale i uważał się za jego duchowego ucznia, o czym tak mówił na spotkaniu z delegacją Instytutu Dziedzictwa Narodowego, która 1 lipca 2001 roku przybyła do Watykanu z urną zawierającą ziemię z grobu Cypriana Norwida w Montmorency:
Serdecznie witam wszystkich. Wasza obecność w Rzymie i na Watykanie wiąże się z obchodami 180. rocznicy urodzin Cypriana Kamila Norwida, jednego z największych poetów i myślicieli, jakich wydała chrześcijańska Europa. Mamy wszyscy wielki dług w stosunku do tego poety – czwartego wieszcza – i pragniemy wykorzystać okoliczność rocznicową, ażeby ten dług w jakiejś mierze spłacić. (…)
Chciałem rzetelnie spłacić mój osobisty dług wdzięczności dla poety, z którego dziełem łączy mnie bliska, duchowa zażyłość, datująca się od lat gimnazjalnych. Podczas okupacji niemieckiej myśli Norwida podtrzymywały naszą nadzieję pokładaną w Bogu, a w okresie niesprawiedliwości i pogardy, z jaką system komunistyczny traktował człowieka, pomagały nam trwać przy zadanej prawdzie i godnie żyć. Cyprian Norwid pozostawił dzieło, z którego emanuje światło pozwalające wejść głębiej w prawdę naszego bycia człowiekiem, chrześcijaninem, Europejczykiem i Polakiem23Jan Paweł II, O Cyprianie Norwidzie w 180. rocznicę urodzin poety, w: K. Wojtyła, Poezje. Dramaty. Szkice; Jan Paweł II, Tryptyk rzymski, wstęp M. Skwarnicki, Kraków 2004, s. 579..
Cały tekst zasługuje na uważną lekturę, w tym miejscu wszakże zatrzymajmy się przy wspomnianym wierszu Norwida Niebo i ziemia:
Rzeczywistym bądź! co? ci się wciąż o niebie troi,
Podczas gdy grób, prądami nieustannemi,
Kości twoich, prochów twych pożąda!
*
– Och! tak, wszelako, gdziekolwiek człowiek stoi,
O wielokroć więcej niebios ogląda,
Niżeli ziemi…24C. Norwid, Dzieła…, t. 1, dz. cyt., s. 620.
To jeszcze jeden z tych liryków, w których na pierwszy plan wysuwa się widzenie. Dla człowieka twardo stąpającego po ziemi niewątpliwą realnością jest grób, stąd to dyskredytujące w intencji pytanie: „Co ci się wciąż o niebie troi?”. Zapytany rozbraja swego adwersarza-realistę prostą obserwacją, z której wynika, że „gdziekolwiek człowiek stoi”, nawet – dodajmy – na cmentarzu, „O wielokroć więcej niebios ogląda, / Niżeli ziemi”.
Po latach „późny wnuk” Norwida, najznakomitszy poeta religijny Polski Odrodzonej Jerzy Liebert (1904–1931) – dodajmy: autor znanego wiersza Rozmowa o Norwidzie – swój debiutancki zbiorek zatytułował Druga ojczyzna25J. Liebert, Druga ojczyzna, Warszawa 1925.. Był to też tytuł lirycznej modlitwy, w której autor, wtedy jeszcze gimnazjalista, pisał:
Nocą, kiedy różowy świt po gwiazdach schodzi,
Chłód jak ćma senna wpada, gdy okno otworzę,
Myślę, że mnie jak rosę wypija przestworze,
Że nie ziemia mnie wchłonie i nie ziemia rodzi.
Że tam, ponad światami, ponad drogą mleczną,
Nad błękitem, co rankiem w bladą dmucha tarczę –
Jest ojczyzna, za którą tęsknię tu i walczę
Z smutkiem, co w duszy rośnie, i z miłością wieczną.
Bo wierzę, że Bóg wszystko wyrówna i zgodzi
Niepokój serca mego z pogodą obszaru,
Jak obłok, od gwiazd ciężkich i srebra nadmiaru,
Od ziemi mnie, od ciała i dnia oswobodzi26Tenże, Poezje wybrane, wybór i posłowie W. Smaszcz, Warszawa 1996, s. 7..
Można było oczekiwać, że ten właśnie poeta, dla którego zagadnienia religijne były najważniejsze w życiu i twórczości, autor takich wierszy jak „Uczę się ciebie człowieku…”, wniesie wiele do rozwijającej się w Polsce Odrodzonej norwidologii. Zafascynowany i Cyprianem Norwidem, i Janem Kochanowskim, do którego nawiązywał, jak w wierszu „Samotność twoją i moje zachody / Sądzi Pan jeden smutku i nagrody…”, poprzedzonym mottem z czarnoleskiego poety: „Jeden jest Pan smutku i nagrody”, czy O czułej nocy, poświęconym „Pamięci Jana Kochanowskiego”.
Utwory Norwida, wyszukiwane w czasopismach, były jego najważniejszymi lekturami, o czym tak pisał w słynnych Listach do Agnieszki27Tenże, Listy do Agnieszki, z autografu do druku przygotował, wstępem i przypisami opatrzył S. Frankiewicz, Warszawa 2002.: „Siedzę po całych dniach z Norwidem. Jest taki króciutki jego wiersz Trzy strofki, który umiem na pamięć”28Tamże, s. 39.. „Chcę napisać dłuższy wiersz o Norwidzie, ale muszę znaleźć odpowiednią formę. Inaczej będzie plajta”29Tamże, s. 173.. „Przeglądając ostatnie numery «Przeglądu Warszawskiego» znalazłem w jednym piękny, nieznany dotąd wiersz Norwida. Gdy kupię ten numer (drogie są, po 6 zł), prześlę Ci go. Bardzo piękny wiersz i tak bardzo odpowiadający mi w tej chwili”30Tamże, s. 196–197..
Niestety, rychła śmierć w wieku 27 (!) lat przerwała tak świetnie zapowiadającą się twórczość bodaj najzdolniejszego z „późnych wnuków” Cypriana Norwida. Liebert nie był jednak w swojej fascynacji Norwidem osamotniony, o czy świadczą choćby częste odwołania Karola Wojtyły – Jana Pawła II do autora Promethidiona…